To
był maj. Zamykałam właśnie kościół po Białym Tygodniu. To był
pierwszy rok mojej pracy katechetycznej. Podchodzi do mnie pani, mama
trójki moich uczniów z prośbą. Wiedziałam, że trójka
dzieciaków ma braciszka, przecież nauczyciele wiedzą wszystko ;-)
Byłoby nienormalne, gdyby dzieciaki nie pochwaliły się pani od
religii, że mają rodzeństwo. Zapytała mnie, czy zgodziłabym się
zostać chrzestną ich dziecka? Tłumaczę, że ja nie rodzina, że
lepiej kogoś z bliskich wziąć. Ale oni mają już troje dzieci i
nie mają już nikogo, kogo mogliby prosić na matkę chrzestną.
Zgodziłam się. I tak zostałam ciocią w obcej rodzinie. Wszystkie
dzieciaki zaczęły mówić do mnie ciocia. Zapraszana byłam na
ważniejsze uroczystości. Pierwsza Komunia. Rodzinne spotkania
świąteczne. Zostałam poproszona na świadka Bierzmowania. Cienie i
blaski rodzinne w których uczestniczyłam. Łatwo byłoby gdyby to
była normalna rodzina, wierząca praktykująca, bogata i wpływowa.
Przechodziłam szkołę życia, gdy przyszło zmierzyć się z
alkoholem, przemocą, biedą. Kiedy dziecko płacze, że nie chce
wracać do domu. Błaga, żebym go nie odwoziła. Chce zostać ze
mną. Problemem nie był ojciec, a matka alkoholiczka. Chyba z ulgą
odebrałam wiadomość o rozwodzie rodziców. Liczyłam przede
wszystkim na emocjonalny spokój dzieci. To było trzy lata temu.
Dziś pogrzeb. Miała tylko 47 lat i po ludzku było smutno, że tak
skończyła. Myślę, że pomimo nałogu kochała swoje dzieci i
chciała dla nich dobra. Wyszło, jak wyszło – ale na pewno
chciała dobrze. Pogrzeb smutny, bo zaledwie kilka osób. Nie było
żadnych sąsiadów, znajomych. Kolegów, koleżanek. Teraz jestem
jedyną mamą mojego chrześniaka i to ona mnie na nią wybrała...
Ponieważ wiedziała, że będziesz dla niego najlepszą mamą pod słońcem :)
OdpowiedzUsuń