Studiowałam
zaocznie – nie znam realiów studiów dziennych ani statystyk.
Kiedy zaczynałam po maturze – to był 1998 rok, było nad ponad 30
osób. Po pierwszej sesji zostało niecałe 20, po sesji letniej
odpadłam nawet ja – w sumie zostało na I roku 16 osób. Połowa.
Ksiądz profesor po oblanym egzaminie podszedł do mnie i patrząc w
oczy powiedział: i tak nie będzie pani katechetką, i tak. Ponieważ
to było moje marzenie uczyć religii a nie chciałam już wchodzić
w drogę pamiętnemu wykładowcy, który zresztą był dyrektorem –
poszłam na uczelnię w sąsiedniej diecezji :-D Po I roku dostałam
pracę – a wychodząc z kurii z misją w ręku los chciał, że
akurat on stanął w progu – cóż, podeszłam i patrząc mu w oczy
zapytałam tylko: i co?! Tak wiem, to było bezczelne – ale wtedy
brakowało mi pokory :-D Najlepsze było dopiero przede mną, bo po
licencjacie wróciłam na poprzednią uczelnię aby zrobić magistra
– zgadnijcie z kim miałam pierwsze zajęcia?! :-D Na roku było
nas jakoś 10 osób, może nawet nie? Wszyscy pracujemy dziś w
katechezie. Co z tymi, co odpadli po I roku – nie wiem...
Studia
teologiczne wbrew wyobrażeniom wcale nie są łatwe –
powiedziałabym nawet, że dość trudne. Ktoś, kto tego nie czuje =
lubi może być trudno. To samo z pracą w szkole – dla kogoś, kto
tego nie lubi – może być ciężko, nie tylko w roli katechety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz