czwartek, 16 lipca 2020

niespełnione marzenie o kapłaństwie

Chodzi za mną rozmowa sprzed kilku dni. Jak pisałam wcześniej przygotowywałam pierwszą komunię, że tak ujmę "online" - bo od marca z dziećmi kontaktowałam się przez rodziców. Oni otwierali wiadomości, oni przysyłali prace domowe. Później, właśnie z rodzicami, robiłam oprawę liturgii itd. Sprawiło to, że... dzieci zeszły na drugi plan :-( - ale bardzo zrodziła się więź z rodzicami tych dzieci. Może to i dobrze? Taka większa ewangelizacja ;-) Po Komunii już jedna z mam, kiedy dziękowałam im za piękne czytanie Słowa Bożego - powiedziała, że jej mąż... jest po seminarium duchownym, ona teologiem - więc niejako z natury wyszło pobożnie. A potem już rozmowa zeszła na temat małżeństwa, problemów, niedomówień a nawet rozpadu, przed którym jedynie córka (ta, która była u I Komunii) ich trzyma. Mąż nie umie, nie może, nie chce sobie poradzić z tym, że nie został księdzem. Nie należę do osób, które wpadają w słowotoki - krótko podsumowałam, że teraz to nie kwestia jego niespełnionych marzeń, a odpowiedzialności za rodzinę, którą założył - za żonę i córkę, i z tego będzie rozliczany, a nie z niespełnionych marzeń o kapłaństwie. 

No tak to już jest, nie pierwszy przypadek, który znam - walka z powołaniem. Być może byłby tym księdzem, może dobrym - może niekoniecznie. Znam conajmniej kilka osób, które mają dokładnie tak samo. Nie umieją, nie chcą, nie potrafią - odnaleźć się z tej strony ołtarza. Są tacy, co sami - niepewni powołania - zrezygnowali, są tacy, którym się nie udało, albo im pomogli zrezygnować - każdy z tych przypadków kończy tak samo - nie umie się odnaleźć, to ciągle w r a c a.

M. zrezygnował na 6 roku, 2 tygodnie przed święceniami - pomógł mu proboszcz - okazało się, że będzie ojcem (!) - namówił młodego kleryka, by ożenił się z matką jego dziecka i wychował, jak swoje. Wychował. Miał jeszcze 3 swoich. Dobre wykształcenie tamtych lat dało mu pracę. Żona również nauczycielka, katechetka. Na emeryturze Nadzwyczajny Szafarz Komunii Świętej, diakon stały, bo takowe święcenia miał. Wszystkie Msze, wszystkie święta mógł spędzić w kościele. Jego marzeniem było - odprawić chodziaż jedną Mszę świętą, gdyby zdarzyło się, że zostanie wdowcem. Nie stało się tak. Zmarł mając 83 lata. Żona wciąż żyje. Do dziś przechowuje jego zdjęcia w sutannie. Ciekawe jest też to, że ich córka - dokładnie poszła śladem matki, również ma męża niedoszłego księdza. Spędzają czas we wspólnocie, ona prowadzi szkółkę niedzielą (Szwecja) - bardzo aktywni w Kościele.

Z. katecheta i organista. Wiek już emerytalny, żona, dzieci. Do dziś w portfelu nosi swoje zdjęcie ... w koloratce.

Cz. marzenie o kapłaństwie skończył na 1 roku - z przyczyn zdrowotnych już tam  nie wrócił. Był chwilę w zakonie. Dziś 40plus - nie umie, nie chce, nie potrafi się odnaleźć, w przeciwieństwie do poprzednich - raczej unika wspólnoty, z systematycznymi sakramentami i nidzielną Mszą też średnio. Żenić się nie chce, żeby nie ranić drugiej osoby.

T. po seminarium, żona pobożniejsza od Ojca Świętego - oboje nauczyciele, codziennie w kościele, był czas nowenn, różańców, czytań - w jego/ich wydaniu. Teraz emeryci, wyciszyli się od publicznych wystąpień, ale mocno w ostatnich latach błyszczeli na "podium" - taka jakaś niespełniona ewangelizacja...

K. nie mógł się zdecydować na święcenia kapłańskie, bp dał mu rok na podjęcie decyzji, a kiedy ten ją podjął - bp się nie zgodził. Nie znam przyczyn, znam K. - dotąd codziennie na Mszy św. w sutatnnie, bo to już 6 rok seminarium był - teraz w ostatniej ławce, broda do pasa, do Komunii - różnie przystepuje. Wiem, że wyjechał, wiem, że został katechetą. Nie wiem, jak sobie teraz radzi.

To tylko kilka przypadków. Jest jeszcze R. - własnie mi się przypomniał. 6 lat seminarium zakończone ateizmem (!). Nie piszę tu o byłych księżach, ale tych, którzy nimi nie zostali, jak cierpią, jak nie umieją sobie poradzić z niespełnonym powołaniem. Teraz w parafii mamy kleryka, który po 1 roku wziął rok urlopu. Obserwuję, omadlam - czy wróci? Jest codziennie na Mszy św., wciąż ma statut: kleryk, ale... No nie wiem, nie wiem - ale już wiem, jak będzie mu ciężko, kiedy nie wróci...














3 komentarze:

  1. a rzeczywistość komplementarna, czyli wyrzucanie z seminariów na podstawie plotek i pomówień, a wyświecanie tych, co najmniej się do tego nadają, ale świetnie umieją wchodzić rektorom w d*, a hodowanie w seminariach przeróżnych patologii, których normalni nie potrafią znieść i odchodzą, to jeszcze inne bajki.

    myślę, ze trzeba nam dojść do etapu kompletnie pustych seminariów i ostatnich zramolałych księży na ostatnich parafiach, i braku chętnych na biskupów (bo to się może łączyć z odpowiedzialnością karną za parę rzeczy) - i może dopiero wtedy coś drgnie w tej formacji. Ktoś się puknie albo co. Ewentualnie może dobrze by nam zrobiło male prześladowanko, gdyby bycie księdzem nie łączyło się z komfortowym życiem powyżej minimalnej krajowej, tylko z ciężką robotą i prawdziwymi, nie wydumanymi prześladowaniami - tez może by coś drgnęło. Odeszliby może ci wszyscy, którzy w Kościele robią karierę i pieniądze i molestują kogo złapią, a zostaliby ci, co naprawdę powinni zostać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szczęście nie zawsze jest to smutna historia.
    Ja znam takich, którzy sami zrezygnowali (nawet rano w dniu święceń diakonatu), mają żony, czasem nawet sporo dzieci i są szczęśliwi ;).
    Znałam też kiedyś człowieka, który przeszedł przez kawałek seminarium, potem jeden zakon, drugi, gdzieś po drodze wojsko... i w końcu znalazł swoje miejsce we własnej rodzinie. I powiedział mi kiedyś: wiesz, wiem, że na pewno nie zmarnowałem powołania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tia, znam wielu takich, którzy dopiero jak wpadli i musieli zająć się pracą, żeby utrzymać rodzinę, zaczęli się zachowywać jak odpowiedzialni mężczyźni, nie jak rozkapryszeni chłopcy.

      Usuń