Byłam na wieczornej Mszy. Bałam się, że nie zostanę wpuszczona - ale drzwi na oścież otwarte, wszyscy stosowali się do wymogów, inni stali przed wejściem do środka. Msza za ks. proboszcza. Ludzie płakali. Wikary ocierał łzy. Przy ołtarzu, jak na bombie. Było strasznie. Poleciały mi łzy już pod koniec. Nikt nie modli się o zdrowie - a o spełnienie woli Bożej.
Rozmawiałam z klerykiem, który wczoraj był się pożegnać. Stan agonalny. A pani była? Ja? Nie. Nie wiem. Powinnam pójść? Uprzedził mnie, że może być ciężko, ale jeśli chcę - powinnam pójść. Na jedną minutę, na jedną chwilę... Nie, nie boję się - chcę się zobaczyć po raz ostatni TU. Jeśli zdążę - pójdę jutro... Bądź wola Twoja - najtrudniejsze słowa z całej Modlitwy Pańskiej...
Kiedy umierał mój Tata - opowiadałam temu księdzu, jak to było. Słuchał uważnie. Uwierzył, że tak właśnie było. Kiedy indziej byłam na Mszy za zmarłych, bo u nas raz w miesiącu takie Msze są w kaplicy na cmentarzu. Wszystko, co wtedy opowiadałam - powiedział na kazaniu. Na koniec spojrzał tylko w moją stronę i uśmiechnął się. Tak, to się nazywa: świętych obcowanie. Tak jest naprawdę. Nie jesteśmy sami. A śmierć to nic innego, jak - zamykasz oczy TU a otwierasz TAM <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz