sobota, 27 czerwca 2020

sobota po piątku

Wczoraj zakończenie roku szkolnego - nigdy tego nie lubiłam, ale wczoraj to już totalne dno. Nauczyciele zdezynfekowani, w maseczkach - uczniowie dezynfekowani w drzwiach. Pozamykane drzwi naokoło. Rodzice pod szkołą. Żadne dziecko nie mogło się przytulić, porozstawiane co 1.5 metra, kwiatki dawane na odległość, świadectwa odbierane z ławki i ciche - dowidzenia. 8 minut trwałą cała akcja. Po czym nauczycielka tych dzieci: miałam lecieć do Turcji, ale nie ma lotów - więc lece do Grecji. Leć, mówię, może to ostatnie wakacje... Nie załapała przesłania. Skoro nie ma nic - to po co ten cyrk? A skoro jest - to po co ryzykować? 

Wieczorem spotkanie w kościele - żadnej dezynfekcji, żadnych maseczek, żadnych odstępów. Dzieci co prawda zdystansowane, ale chociaż nie było tego przerażenia w oczach. Rodzice plotkowali, i dobrze, niech rozmawiają - już nie ważne o czym, byle rozmawiali. Próba przed niedzielą (kapłański jubileusz proboszcza). 

Po wszystkim, tradycyjnie, jak co roku na zakończenie roku szkolnego - odwiedziałam swoich uczniów na cmentarzu. Damian, lat 14 - słodziak, schorowany, ale zawsze ciekawy naszych lekcji - uczyłam w zerówce i całą podstawówkę - to już 10 lat... Kasia, lat 15 - uczyłam w 1-3, tętniak, nagle. Rodzice po jej śmierci zaadoptowali chłopca, po przejściach - uczyłam przez 3 lata do I Komunii, ciężki przypadek, ale starają się bardzo wyprowadzić go na ludzi, mam nadzieję się uda. Maciej, lat 26 - samobójstwo, rok temu... Nie wiem, czy moja modlitwa coś mu pomoże, ale ufam, że Pan Bóg mimo wszystko doceni jego dobre cechy i 5 z religii - w klasie 5 uczyłam, motywowałam, jako jedyny z domu do kościoła chodził... [*]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz